TAK PACHNIE: Viva la Vita od AVON – zapach inspirowany włoskim stylem życia? Przekonaj się razem ze mną!

03:34

TAK PACHNIE: Viva la Vita od AVON – zapach inspirowany włoskim stylem życia? Przekonaj się razem ze mną!

Nie wiem jak u Was, ale u mnie za oknem jest piękne słońce. Temperatura co prawda nie powala, ale taka aura nastraja pozytywnie, dlatego postanowiłam przybliżyć Wam zapach Viva La Vita od Avon. Będzie również niespodzianka - szczegóły na końcu.

viva la vita avon

Od producenta: Viva La Vita to kompozycja stworzona dla podkreślenia radości życia, idealna dla kobiet pełnych energii i uśmiechu. Sprawdzi się na co dzień podczas ciepłych wiosennych i letnich dni. Idealnie podkreśli lekki, zwiewny strój. Poczujesz tu soczysty aromat różowego grejpfruta i słodkiej mandarynki. Chwilę później otuli Cię kremowy zapach magnolii. Na koniec ogrzejesz się ciepłem głębokiej drzewnej nuty, okraszonej przyjemnym aromatem wanilii.

Kompozycja zapachowa:
Nuta głowy: różowy grapefruit, mandarynka, japoński kwiat wiśni
Nuta serca: róża, mimoza, magnolia
Nuta bazowa: wanilia, drzewo sandałowe, kaszmir

viva la vita avon

Moja ocena: Jakiś czas temu zrobiłam sobie detoks od zapachów Avon. To jest mój pierwszy zapach po przerwie. Zaskoczyła mnie w nim trwałość - spryskałam nim szal i kurtkę - na drugi dzień zapach był nadal wyczuwalny. Inne zapachy, które miałam szybko się ulatniały i najlepiej było mieć ze sobą buteleczkę i psikać się cały czas. Jeśli chodzi o skórę to jego trwałość jest gorsza. 
Zapach jest lekki, przyjemny i jeśli lubisz perfumy Avon to na pewno Ci się spodoba ta owocowo - kwiatowa kompozycja, bowiem przypomina ona inne pozycje tej marki. Nie wyczuwam w nim alkoholu i nie jest duszący. Jestem pod tym względem wymagająca - jestem wrażliwa na zapachy i wszelkie "złe" zapachy przyprawiają mnie od razu o mdłości. Ten do nich nie należy. Lubię go używać - zwłaszcza teraz zimą - jest delikatny i poprawia mi humor w mroźne dni.

Na koniec mam niespodziankę. Zapraszam na mój facebook oraz instagram gdzie możecie wygrać Viva La Vita od Avon. 


Codzienna dawka energii czyli pielęgnacja z Lirene Dermoprogram, C + D Pro Vitamin 30+

00:20

Codzienna dawka energii czyli pielęgnacja z Lirene Dermoprogram, C + D Pro Vitamin 30+

Są dwie rzeczy bez których nie wyobrażam sobie mojego dnia - bez kubka kawy i codziennej pielęgnacji. To moje obowiązkowe punkty bez których mój dzień nie może się obejść. Rano mogę nie mieć czasu na śniadanie czy makijaż, ale na kawę i pielęgnację twarzy zawsze znajdę kilka minut. Nawet kiedy wracam w środku nocy z imprezy, muszę oczyścić twarz i nałożyć krem lub serum - nie zasnę z myślą, że mam brudną twarz. Myślę, że moja systematyczność przyczyniła się do faktu, iż moje zmarszczki nie są jeszcze widoczne. 

C+D PRO Vitamin Energy

Co do kosmetyków to nie mam takich, które są moimi jedynymi i używam ich cały czas - zmieniam je w zależności od tego jak zmienia się moja skóra. Przez lata zmagałam się z trądzikiem i tłustą skórą, aktualnie moja skóra jest mieszana. Ostatnio trafiłam na soczysty zestaw Lirene Dermoprogram z witaminami C i D, który bardzo zachęcił mnie kolorem. Jednak opakowanie to nie wszystko...

Kiedy miałam 20 lat nie myślałam o zmarszczkach, bo niby skąd je miałam mieć? Jednak zbliżając się do 30-tki człowiek zaczyna się nad nimi zastanawiać i szuka ich spoglądając w lustro. Wiadomo, że z wiekiem skóra staje się mniej elastyczna, pojawiają się m.in. cienie pod oczami, kurze łapki czy pierwsze zmarszczki. Warto zatem zadbać o skórę, a im wcześniej o tym pomyślisz tym lepiej. Jeśli więc tak jak ja masz "trzy dychy" to te kosmetyki są dla Ciebie.

W skład serii wchodzą:

  • Nawilżający krem-żel rozświetlający, cera normalna i mieszana,
  • Odżywczy krem głęboko nawilżający, cera sucha i wrażliwa, 
  • Skoncentrowane StimuSerum, rozświetlenie i wygładzenie,
  •  Żel myjąco - energetyzujący
Składniki aktywne, które znajdziemy w kosmetykach tej serii:

  • Wit. Duo C – hybrydowe połączenie dwóch form witaminy C. Aktywna forma lipofilowa, zapewniająca doskonałe wchłanianie. Działa odmładzająco, rozświetla cerę i chroni DNA komórek skóry, niwelując negatywne skutki promieniowania UV. Stabilna witamina C zamknięta w liposomach. Dociera do głębokich warstw skóry, stymulując syntezę kolagenu.
  • Wit D pro – stymuluje syntezę receptora witaminy D, likwiduje skutki jej niedoboru w skórze, wzmacnia barierę naskórkową i utrzymuje odpowiedni stopień nawilżenia.
  • Witamina E – znana i ceniona „witamina młodości”. Skutecznie walczy z oznakami starzenia oraz działa stabilizująco na witaminę C.
Pierwszym krokiem w pielęgnacji jest oczyszczanie, dlatego zacznijmy od żelu myjącego. Oprócz wspomnianych wyżej składników aktywnych żel zawiera kompleks oligosacharydowy, który wspomaga odblokowanie i zwężenie porów oraz ujednolica koloryt skóry. 











Zawarte w nim pomarańczowe granulki bardzo dobrze oczyszczają skórę, jak również dostarczają jej witalności. Skóra po umyciu jest świeża, gładka, promienna i pachnąca cytrusami. Co prawda nie jestem zwolennikiem pachnących kosmetyków pielęgnujących, ale ten zapach jestem w stanie zaakceptować. Przy dłuższym stosowaniu zauważyłam, że pory zaczęły znikać. 


Jeżeli chodzi o cenę to jest przystępna, opakowanie ma pojemność 200 ml i kosztuje ok.15,49 zł. 

Jako drugi krok wybrałam dla siebie żel-krem. Jego konsystencja bardziej mi odpowiada. Żel zawiera unikalny kompleks SkinRESTART, dzięki bogactwu polisacharydów, mikroelementów, witamin oraz flawonoidów, rewitalizuje komórki skóry wspomagając słabnące z wiekiem procesy metaboliczne. 


Jak wspomniałam wyżej w kremie podoba mi się konsystencja, która przypomina gęsty żel. Jest lekka przez co przyjemnie się rozprowadza, wystarczająco szybko wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy. Drobinki podczas aplikacji rozpuszczają się. Cera po aplikacji nabiera blasku, jest nawilżona i jędrna. Krem nie podrażnia, nie zapycha i nadaje się pod makijaż. Jedyne co mi się w nim nie podoba to chemiczny cytrusowy zapach. O ile w żelu jestem w stanie go zaakceptować tutaj mi przeszkadza. 


Krem ma standardową pojemność 50 ml i kosztuje 24,49 zł.

Ostatnim krokiem jest Stimuserum na noc. Serum posiada m.in. unikalny kompleks SkinAwake pochodzenia naturalnego, bogaty w niezbędne dla skóry mikroelementy, cukry i witaminy, wspomaga procesy odnowy komórkowej zachodzące podczas snu. 


Na plus oceniam głównie jego opakowanie, bo prezentuje się naprawdę przyjemnie w tej małej przeźroczystej buteleczce, a pompka zamiast pipety ułatwia aplikację. Jeśli chodzi o samo działanie to serum nie podrażnia ani nie uczula, a skóra wydaje się być nawilżona. Serum pozostawia na skórze lepką warstwę, która wchłania się długo - dlatego używamy go na noc. Po użyciu skóra jest jak by lekko ściągnięta. Jedyne co mi się nie podoba to tak naprawdę cytrusowy zapach - wolę kosmetyki z delikatnym prawie nie wyczuwalnym zapachem lub bezzapachowe. Chociaż ta kwestia jest indywidualna, ponieważ są osoby, którym ten zapach się podoba.  



Serum ma standardową dla takiego kosmetyku pojemność 30 ml i kosztuje 26,99 zł. 


Całkiem przyjemna dla oka seria, a to za sprawą przede wszystkim energetycznego koloru. Zapach co prawda nie przypadł mi do gustu, ale zaakceptowałam go i używam kosmetyków do dna - są dość wydajne. Dzięki nim moja skóra nabrała blasku i stała się bardziej elastyczna. Cena kosmetyków jest przystępna, a znajdziecie je w drogerii. 

Stosujecie kremy dopasowane do Waszego wieku? Czy może uniwersalne? 

Zgarnij grudniowe pudełko BEGLOSSY DIVINE STAR

14:32

Zgarnij grudniowe pudełko BEGLOSSY DIVINE STAR

Grudniowy BeGlossy "DIVINE STAR" dotarł do mnie co prawda jeszcze przed świętami, ale niestety był uszkodzony. Tonik, który znalazł się wewnątrz rozlał się niszcząc zawartość i opakowanie - kosmetyki pływały w czerwonym płynie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i dzisiaj mogę obdarować kogoś tym uroczym box'em. 


W środku box'a znalazły się głównie kosmetyki pielęgnujące, oraz jeden kosmetyk kolorowy - pomadka, która mnie ucieszyła najbardziej. Pudełko jak dla mnie całkiem fajne i myślę, że osoba do której trafi będzie zadowolona. Przejdźmy zatem do zawartości.


Bandi emulsja silnie nawilżająca 
59zł - 50ml


Lekka, silnie nawilżająca emulsja do każdego rodzaju cery zmagającej się  z przejściowymi i/lub długotrwałym przesuszeniem. Przywraca, wyrównuje i utrzymuje prawidłowy poziom nawilżenia skóry. Polecany szczególnie w okresie zimowym.

Jeden z ciekawszych kosmetyków, które znalazły się w boxie. Emulsja posiada delikatny i przyjemny zapach, a konsystencja przypomina gęste mleczko. Lubię emulsje, ponieważ są lżejsze niż kremy, a przy mojej problematycznej cerze to ważne. Emulsja dobrze się rozprowadza i wchłania, nie zapycha. Już po pierwszej aplikacji czuć ulgę i nawilżenie. Nadaje się pod makijaż. 


Teeez Oasis Gem Lipstick
78zł - 2g



Wykonaj perfekcyjny makijaż ust dzięki mocno napigmentowanej pomadce o satynowym wykończeniu. Kształt pomadki ułatwia jej zastosowanie, a dzięki bogatej  pigmentacji jej kolor utrzymuje się na ustach do 8h.

To jest mój hit tego box'a. Nie dość, że jest matowa to jeszcze kolor jest idealny dla mnie! Szminkę aplikuje się przyjemnie, a dokładne krycie uzyskujemy już po jednym przeciągnięciu ust. Trwałość jest wystarczająca. Dla mnie bomba!


Ingenii oliwka hydrofilna do oczyszczania skóry twarzy, szyi i dekoltu.
80zł - 400ml/ próbka



Oczyszcza, nawilża i wygładza skórę. Radzi sobie doskonale zarówno z makijażem dziennym i wieczorowym. Łączy w sobie naturalne olejki i wodę. Nie pozostawia na skórze tłustego filmu.

Próbka jest malutka, więc wystarczyła na dwa użycia. Produkt dość ciekawy, dobrze poradził sobie z makijażem, niestety jest mało wydajny. Nie przekonał mnie na tyle by kupić jego pełną wersję za 80 zł!

Barnangen nawilżający balsam do ciała
34,99zł - 400ml

Zainspiruj się szwedzka natura i tradycjami. Odkryj wyjątkowy balsam Barnangen zawierający Cold Cream-specjalistyczna recepturę, która  zapewni Twojej skórze ochronę i sprawi, że poczujesz się  w sam raz. Balsam długotrwale nawilży Twoja skórę i sprawi, że będzie jedwabiście gładka.

W ostatnim czasie używamy z mężem coraz więcej kosmetyków nawilżających, dlatego obecność balsamu cieszy nas bardzo - będzie czym się smarować :D Idealnie dobrana kompozycja składników sprawiła, że codzienna pielęgnacja mojej przesuszonej skóry stała się wręcz przyjemnością. Kremowa konsystencja kosmetyku sprawia, że dobrze rozprowadza się na skórze i szybko wchłania. No i ten przyjemny, delikatny zapach... 

Sylveco hibiskusowy tonik do twarzy
17,65zł - 150ml


Hipoalergiczny tonik z ekstraktami hibiskusa i aloesu o działaniu ochronnym,rewitalizującym i wzmacniającym, przeznaczony do do każdego rodzaju cery. Dzięki dużej zawartości składników nawilżających, skutecznie zabezpiecza skórę przed utrata wilgoci, zapewniając jej odpowiedni poziom nawilżenia.

Tonik ma lekko żelową konsystencję, czerwoną barwę i pachnie trochę dziwnie. Jest delikatny, przyjemnie nawilża i uspokaja skórę po demakijażu. Ma przyjazny skład i jest polskim produktem. 

Chociaż pod choinkę spodziewałam się czegoś WOW nie jestem rozczarowana. Kosmetyki na pewno wykorzystam do dna :) A jak Wam podoba się zawartość? Jeśli chcecie by taki box trafił w Wasze ręce zapraszam na mój instagram lub facebook. Znajdziecie tam wszystkie szczegóły. Powodzenia!



beGLOSSY "Daily Routine" czyli codzienna pielęgnacja nie musi być nudna + KONKURS

14:20

beGLOSSY "Daily Routine" czyli codzienna pielęgnacja nie musi być nudna + KONKURS

W listopadzie hasłem przewodnim beGLOSSY było: "Daily ROUTINE", a kosmetyki, które znalazły się w box-ie miały umilać nam nudną codzienność.  Głównie są to kosmetyki pielęgnacyjne, ale znalazło się również coś do makijażu co mnie osobiście cieszy najbardziej. Po gruntownym przetestowaniu mogę wreszcie powiedzieć Wam co sądzę o kosmetykach. Pojawi się też kosmetyczna niespodzianka, ale o tym później.


Le Petit Marseillais - Pielęgnujący krem do mycia Algi Morskie i Biała Glinka
produkt pełnowymiarowy
11,99 zł / 250 ml


Pierwsze co spodobało mi się w kremie to opakowanie. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że przyciąga uwagę? Również zapach tego kosmetyku przypadł mi do gustu - to świeży morski aromat połączony z kwiatową nutą - dokładnie tak sobie go wyobrażałam. Jeśli chodzi o konsystencję to jest to strzał w 10 - konsystencja jest kremowa i ma mleczne zabarwienie, aż chce się jej więcej i więcej. Właściwości myjące tego produktu są bardzo dobre i nie zauważyłam również, żeby wysuszał skórę, jest to mój ulubiony produkt z tego box'a. Być może to dlatego, że jestem uzależniona od kosmetyków myjących?

Pierre Rene - Pomadka Royal Mat Lipstick - odcień Posh Petal
produkt pełnowymiarowy
19,99 zł / 4,8 g


Jedyny kosmetyk kolorowy, jaki znalazłam w listopadowym box-ie to matowa pomadka do ust Pierre Rene. Uwielbiam matowe szminki je od kiedy pierwszy raz miałam z nimi styczność!  Pewnie większość z Was też je lubi. Niestety kolor zupełnie nie trafiony. Liczyłam na jakiś intensywny róż, czerwień czy brąz - kolory, które lubię, a trafił mi się taki nijaki brudny róż. Nie ukrywam, że byłam zła, a może raczej rozczarowana. To na ten kosmetyk czekałam najbardziej. Ostatecznie po kilku użyciach przekonałam się do niej i pogodziłyśmy się. Muszę też przyznać, że niewątpliwym plusem jest opakowanie, które prezentuje się świetnie i ma zamykanie magnetyczne.

Uriage - Xemose Krem nawilżająco – kojący do twarzy  i ciała
Miniatura – 50 ml
79 zł / 400 ml


Markę Uriage znam doskonale, ale przyznam szczerze już mnie znudziła jej obecność w beGLOSSY. Kremu używałam do rąk, bo niestety ostatnio mam z nimi problemy. Biały, dość gęsty krem - bez substancji zapachowych czy parabenów - sprawdził się bardzo dobrze. Skóra już nie jest sucha, znów stała się elastyczna i gładka. Zaczerwienienie i podrażnienie z czasem ustąpiło. Używam go cały czas.

VIANEK - Normalizujący peeling do twarzy
produkt pełnowymiarowy 

18,99 zł / 75 ml


Produkt zbliżony do Sylveco peelingu oczyszczającego z korundem. Peeling dokładnie oczyszcza twarz z sebum i przygotowuje do dalszych zabiegów. Przy regularnym stosowaniu pozbyłam się uporczywych zaskórników. Moja twarz się rozjaśniła i zniknęły przebarwienia. Kosmetyk zamknięty jest w tubce co umożliwia higieniczne stosowanie. Polecam zwłaszcza jeśli masz tłustą skórę z problemami.

Wella Professionals Szampon Fusion Intense Repair
miatura - 50 ml
49,00 zł /250 ml


Ciężko coś powiedzieć po dwóch użyciach szamponu. Jedyne co mi się w nim zdążyło spodobać to delikatny zapach, oraz przyjemna kremowa konsystencja. Dobrze się rozprowadza i wypłukuje. Myślę, że jest to szampon, którego zakup mogę rozważyć. 

Nivea - Olejek w balsamie Kakao i Olejek Makadamia 
produkt pełnowymiarowy
17,99 zł / 200 ml











Jest to jeden z produktów, które znajdziecie w kosmetycznym boxie, który przygotowałam dla Was. Ponoć jest on lekki jak balsam, a właściwości ma olejku. Myślę, że Wam się spodoba. 

Ogólnie pudełko oceniam pozytywnie. Jednak hasło przewodnie nie ma się ni jak do zawartości box'a. Według mnie zawartość nie była nowością i każdy z nas używa takich kosmetyków na co dzień, więc czym tu przełamać tą codzienną rutynę? Myślę, że fajnie gdyby wewnątrz znalazła się np. rękawica do demakijażu czy gąbka konjac, suchy szampon lub szampon micelarny. A co Wy sądzicie o tej zawartości? Jakie kosmetyki chciałybyście znaleźć w środku?

A teraz niespodzianka na Nowy Rok! Do wygrania box kosmetyczny z wybranymi kosmetykami z edycji październik- grudzień. Rozdanie trwa od dzisiaj 01.01 do 08.01.2018 roku. Wyniki podane zostaną 10.01.2018 roku pod tym postem oraz na facebook'u. 

wygraj kosmetyki

Aby się zgłosić należy obserwować mój blog, oraz zgłosić się w komentarzu pod postem. 

Zgłaszać możecie się również na facebook'u. Powodzenia!






KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

15:03

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

Pewnie teraz zastanawiasz się co to jest KAMISHIBAI i o co w ogóle tutaj chodzi? Przyznam się, że jeszcze niedawno też się nad tym zastanawiałam. Wszystko zaczęło się od bardzo ciekawej książki, która trafiła w moje ręce. Książki, która nie zawiera tekstu, a jedynie obrazy. 

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

Kamishibai to wywodzący się z Japonii teatr ilustracji/obrazu. W tłumaczeniu słowo "kami" oznacza papier, natomiast "shibai" to po prostu sztuka. Historia opowiadana jest za pomocą ilustrowanych papierowych plansz umieszczonych w specjalnym parawanie. Kamishibai jest więc niezwykle oryginalnym połączeniem książki ilustrowanej z teatrem. 

Mały Teatr Ilustracji to duet, który tworzą Ania i Henryk. Oboje zafascynowani Kamishibai opowiadają dzieciom barwne historie. Księżyc” to opowieść obrazkowa o przyjaźni i marzeniach, osadzona w świecie pełnym magicznych stworzeń i cudacznej roślinności. 

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

Wewnątrz tekturowego pudełka znajdziecie 27 bogato ilustrowanych kart, oraz postać głównego bohatera do złożenia. Każda karta na odwrocie ma miejsce na stworzenie swojej własnej historii obrazkowej. Książeczkę można "opowiadać" już najmłodszym dzieciom, natomiast starsze na pewno chętnie opowiedzą ją nam. Najfajniejszy w niej jest fakt, że każdy może ją opowiedzieć po swojemu co czyni ją naprawdę niepowtarzalną. Z pewnością jest to książka, która rozwija wyobraźnię i może stać się świetnym prezentem pod Choinkę.

Na dowód jej wyjątkowości spójrzcie na te karty... Czyż nie są piękne?

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

A tutaj do złożenia główny bohater i jego książkowi towarzysze.

KAMISHIBAI czyli Mały Teatr Ilustracji przedstawia: Księżyc

Tak wyglądają "plecy" kart. Na każdej umieszczony jest numer co ułatwia ułożenie historii w razie rozsypania. 


Mój syn ma co prawda 8 lat, ale taka książka jest dla niego nowością, dlatego wzbudziła jego ciekawość. Fajnie, że nie musimy trzymać się tekstu, tylko możemy opowiedzieć coś swojego. Książka naszym zdaniem godna polecenia, a możecie ją kupić tutaj. A jak Wam się podoba? 
Stoliczku nakryj się - zapraszam do kuchni na słodkie czarowanie.

02:03

Stoliczku nakryj się - zapraszam do kuchni na słodkie czarowanie.

Mikołajki to wyjątkowy czas dawania prezentów, który rozpoczyna u nas w domu świąteczne przygotowania. Zawsze oprócz prezentów kupionych w sklepie staram się przygotować coś samodzielnie. Są to różności od świątecznych ozdób czy drobnych gadżetów, skończywszy na słodyczach. Tym razem trafiło na czekoladowe muffinki, które wszyscy uwielbiamy. 

Oryginalny przepis znalazłam prawdopodobnie w internecie, ale szczerze powiedziawszy było to tak dawno, że nie pamiętam dokładnie. Wprowadziłam kilka modyfikacji i aktualnie przepis prezentuje się tak jak poniżej. Wykonanie jest dziecinnie proste i każdy sobie z pewnością poradzi.

Składniki Muffinek - 24 sztuki:
  • 300 g masła,
  • 300 g czekolady (dowolnej, u nas najlepiej sprawdza się mleczna, czasem mieszam ją z gorzką)
  • 600 g mąki
  • 4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • łyżeczka sody oczyszczonej
  • 5 łyżek kakao
  • 1,5 szklanki cukru
  • łyżka cukru waniliowego
  • 4 jajka
  • 340 ml mleka 
Nie będę ukrywać, że takie muffinki to mega bomba kaloryczna, dlatego nie robimy ich zbyt często. Głównie jest to okres świąteczny i np. urodziny - czyli te dni kiedy człowiek pozwala sobie na więcej niż zwykle :)


Nasz muffinowy zestaw prezentuje się tak: 


Jeśli chodzi o przygotowanie jest tak łatwe, że dziecko sobie z nim poradzi. W jednej misce łączymy wszystkie suche składniki (mąkę, proszek do pieczenia, sodę, kakao, cukier i cukier waniliowy), następnie wszystko dokładnie mieszamy. Masło roztapiamy i studzimy.


Czekoladę kroimy na kawałeczki. Ja wolę takie większe - później są dobrze wyczuwalne w cieście. 


W drugiej misce mieszamy mleko i jajka.


Teraz wszystkie składniki łączymy razem. Do sypkich składników dodajemy mleko z jajkami, następnie dodajemy ostudzone masło, oraz czekoladę. Po każdym dodanym składniku mieszamy kilkukrotnie. Ciasto ma być lekko grudkowate, ale bez widocznej surowej mąki. Masę wykładamy do papilotek i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni C. W zależności od wielkości papilotek ciasto nakładam do 1/2 lub 3/4 ich wysokości, nigdy do pełna. Pieczemy ok. 25 minut do czasu aż muffiny urosną, na wierzchu pojawi się skorupka, a wetknięty patyczek będzie suchy. 


By wszystko miało jeszcze bardziej magiczny klimat warto zadbać o odpowiednie zaprezentowanie wypieków. W tym celu zaopatrzyłam się w spersonalizowaną paterę - tak by każdy wiedział, że te czary to właśnie ja. Patere możecie zamówić w sklepie MY GIFT DNA a ten konkretny model znajdziecie tutaj


Oto nasze gotowe muffinki. Czyż nie prezentują się uroczo?



Zabawa w fotografowanie tak mi się spodobała, że chyba częściej będę pokazywać się Wam w takiej formie. Niestety pochmurny dzień sprawił, że nawet moja jasna kuchnia stała się ponura, stąd zdjęcia nie wyszły tak jak miały wyjść :( Nie mniej jednak zabawa była świetna.



 Na koniec gdyby jeszcze ktoś miał wątpliwości pokażę Wam moje czary. Dodam, że patera na żywo prezentuje się super, a na gościach robi wrażenie nawet jak postawicie na niej zwykłe ciasteczka.


Lubicie muffinki? Czy może macie jakieś inne ulubione słodkie co nie co?
Cesarskie cięcie czy poród naturalny. Mam porównanie i wiem... A jakie jest Twoje zdanie?

11:29

Cesarskie cięcie czy poród naturalny. Mam porównanie i wiem... A jakie jest Twoje zdanie?

W życiu jak wiemy różnie bywa i nie zawsze jest tak jak sobie to zaplanujemy. Planowo obu synów miałam urodzić naturalnie, niestety drugiego urodziłam przez cesarskie cięcie. Chociaż jak się tak zastanowię to może i dobrze, bo przynajmniej wiem czym to pachnie.  
        

Do napisania tego artykułu zachęcił mnie reportaż jaki oglądałam kiedyś na TVN Style "Kontrowersyjna Cesarka". W skrócie powiem tyle, że program pokazuje jak sprawa wygląda na świecie.  Są bowiem lekarze, którzy walczą z rosnąca liczbą CC i w tym programie tłumaczą wiele kwestii. Jak wiadomo planowane CC jest porodem, który planuje się co do dnia i godziny - jest to na rękę dla lekarza. Natomiast poród naturalny to loteria, dlatego lekarze w niektórych krajach każą sobie za niego dodatkowo zapłacić, bo on musi być w pogotowiu cały czas! Dzieje się tak w krajach gdzie państwowa opieka medyczna praktycznie nie funkcjonuje i kogo stać ten decyduje się na prywatną opiekę. Poruszany jest również fakt, że dzieci urodzone przez cesarskie cięcie częściej miewają alergie czy inne choroby. Program ciekawy i myślę, że warto go zobaczyć.

Teraz powiem Wam jak to było u mnie. Pierwszego syna urodziłam prawie 9 lat temu w wieku 21 lat. Wtedy cesarskie cięcie nie było tak popularne jak teraz i były to zabiegi raczej konieczne. Pamiętam, że strasznie się bałam. Może nie zdążę do szpitala? Może coś pójdzie nie tak? Jednego tylko byłam pewna. Tego, że urodzę naturalnie choćby nie wiem co. Rozważałam opcję dodatkową - poród w wodzie, z którego ostatecznie później zrezygnowałam. Co do porodu wszystko trwało bardzo szybko, nie będę się tu rozpisywać szczegółowo, ale przyszła położna i powiedziała: Pani rodzi! Szybko idziemy na salę porodową. 
Po sali przeszłam się tam i z powrotem, pół godziny i po wszystkim. Syn wylądował na moim brzuchu. Myślę, że dużo dała tutaj opieka i doświadczona Pani położna, oraz możliwość porodu aktywnego w pozycji prawie pionowej. Po porodzie wspólnie z maluszkiem pojechałam na salę i niemal od razu mogłam się nim zajmować. Mogłam poruszać się swobodnie. Jedyny ból jaki odczuwałam to ból krocza podczas siedzenia, który przeszedł bardzo szybko. Byłam bardzo zadowolona.

Drugiego syna urodziłam w styczniu tego roku. Dużo moich koleżanek rodziło w podobnym terminie, więc pytałam jak będą rodzić. Wiecie, że są takie dziewczyny, które rodzą tylko przez CC bo taka jest moda i to jest wygodne? No nie będę ukrywać - byłam w szoku i zaczęłam mieć wątpliwości, że może jednak to jest lepsze? Przeanalizowałam wszystko dokładnie. Najbardziej bałam się "operacji" - nie bójmy się tego tak nazywać. Przecież to nie jest usunięcie pieprzyka z pleców, tylko rozcięcie powłok brzusznych! No dobra jestem cykor, boje się komplikacji więc będę rodzić naturalnie. 
Poród przebiegał podobnie jak poprzednio z tą różnicą, że w drugim etapie pojawił się problem - brak postępu. Nie będę też robić z siebie świętej - darłam się na cały szpital. No przecież rodzę to mi wolno :) A tak poważnie rodziłam bez znieczulenia, bo to które mi podali przestało już dawno działać. Po 3 godzinach  drugiego etapu miałam dość, myślałam, że zejdę tam. Wtedy stwierdzono brak postępu, a ja zgodziłam się na cc. Bałam się, że jeśli to będzie się przedłużać to może coś pójść nie tak i wtedy będzie za późno. Sam zabieg jest bezbolesny. Jedyne co zapamiętam do końca życia to moje uciekające w brzuchu dziecko. Dokładnie czułam jak chował się w górze brzucha. CC to takie wyrywanie na siłę. Dziwne uczucie. Po wyjęciu trafił na mój brzuch, ale na krótko. Później zabrali go na badania, karmienie i zobaczyliśmy się dopiero po kilku godzinach. Po cesarskim cięciu nie można się ruszać w zasadzie to się nawet nie da, wstawać też można dopiero po 8 - 12 godzinach w zależności "od szkoły". Do tego cewnik, okropny ból i często problemy z karmieniem. Mnie one na szczęście ominęły, bo mój poród zaczął się naturalnie, ale dziewczyny z mojej sali walczyły bardzo długo. Czym tu się zachwycać? Ja byłam szczerze rozczarowana, żeby nawet nie powiedzieć załamana.

Czasy się trochę zmieniły i teraz po obu rodzajach porodów wychodzi się do domu w tym samym czasie. Po pierwszym porodzie byłam w domu sama i ogarniałam wszystko, natomiast po drugim to ja się sobą ledwo dałam radę zająć, już nie mówiąc o zajmowaniu się dzieckiem. Po za tym rana bolała mnie bardzo długo, bałam się też komplikacji (np.rozejścia się szwów). Używałam silikonowych plastrów, maści dosyć długo - ranę czułam chyba z pół roku. 

Oczywiście wszystko opisałam w dużym skrócie. Jednak oba te porody to zupełnie dwie różne sprawy - przynajmniej dla mnie. Żeby też była jasność jeśli ktoś ma medyczne wskazania do CC to ja to rozumiem i nie neguje, bo tak musi być. Dziwie się tylko kiedy kobieta chce rodzić tyko tak i koniec, bo to jest "wygodne", ale to jej sprawa. No nie wiem czy jak bym zsumowała ten ból po CC to nie jest większy niż te kilka godzin porodu naturalnego, które i tak szybko zapominasz, dlatego jeśli będę miała jeszcze okazję to z pewnością zdecyduje się na poród naturalny. 

Proszę bez hejtu. Napisałam to nie żeby oceniać czyjeś zachowania, a jedynie opisać Wam mój punkt widzenia i poznać Wasze doświadczenia. Dlatego zachęcam do dyskusji. Jak u Was to wyglądało?

Liquid Lip czyli pierwsza płynna pomadka od AVON.

08:47

Liquid Lip czyli pierwsza płynna pomadka od AVON.

Niedawno w ofercie Avon pojawiły się nowe matowe i błyszczące szminki w płynie. Jako konsultantka oraz fanka nowości nie była bym sobą gdybym ich nie sprawdziła. Raczej wolę matowe wykończenie, więc zdecydowałam się właśnie na nie. Jeśli jesteście ciekawe jak się prezentują zapraszam Was do dalszej części. Przypominam również, że zestaw szminek możecie zgarnąć u mnie na Facebooku.

Zacznijmy może od początku czyli oczekiwania kontra rzeczywistość. Niestety szminki w katalogu prezentują się nieco inaczej niż w rzeczywistości, krótko mówiąc kolory odbiegają od tych przedstawionych na zdjęciach. Na pierwszym zdjęciu macie pokazane kolory z katalogu, na kolejnych te realne. Jest różnica, prawda? Ostatecznie jednak jestem zadowolona, kolory są naprawdę fajne, a czerwienie i róże są bardzo soczyste.
szminki w płynie avon
Od góry: Pinking About You, Whipped Latte, Dare To Be Bare, Passion It, Fabulosity

szminki w płynie avon
Od góry: Orange You Happy, Head Turner, Irresistible, TKO, Flushed

Pojemność szminki: 7 ml
Cena: ok. 17,99 zł 

Szminka ma delikatną, kremową konsystencję przypominającą mus. Posiada wygodny aplikator dzięki czemu nakładanie jej jest wygodne. Pachnie bardzo przyjemnie i ma fajne kolory wśród których można znaleźć coś dla siebie. Dzięki temu, że jest dobrze napigmentowana wystarczy jedna aplikacja by nasze usta były idealne pokryte. Nie będę ukrywać, że za pierwszym razem się rozpędziłam (z przyzwyczajenia do innych szminek, które posiadam i ciężko się je rozprowadza) i pomalowałam więcej niż trzeba... Przy pierwszej aplikacji bądźcie więc ostrożne :)

Tuż po aplikacji szminka jest "mokra" i może się rozmazywać, warto więc poczekać aż "wyschnie" wtedy można przystąpić do lekkich poprawek, ponieważ szminka "zbiera się" w niektórych miejscach. Kiedy jest sucha można ją ładnie wygładzić. Plusem nie wątpliwie jest fakt, że nie wysuszają ust i nie podkreślają skórek. Niektóre szminki, które posiadam robią taki dramat, że nie mogę ich używać, bo widać nawet te skórki których nie ma. 

Czytałam opinie, że szminka zostaje na wszystkim czego się dotkniemy. Piłam wodę i na szklance zostały minimalne ślady podobnie jak w przypadku szminek innych firm. Nie wiem od czego to zależy. Mam szminki z "drugiego rzutu" czyli nie z pierwszej produkcji, więc może coś się w nich zmieniło? Utrzymują się bez problemu do 5 godzin - testowałam w warunkach domowych.


Ogólnie szminki oceniam pozytywnie, główne zastrzeżenie jakie mam to różnica w odcieniach. Myślę, że warto by to poprawić, bo zamawiając szminkę z katalogu możemy się zdziwić. Jeśli tak jak ja lubicie matowe szminki, a jeszcze lepiej jak lubicie czerwone matowe szminki to tu na pewno znajdziecie coś dla siebie. 

Co sądzicie o szminkach w płynie? Może macie jakąś markę godną polecenia, której używacie na co dzień?
W październiku BeGlossy Just Relax pozwoli Ci się zrelaksować w domowym SPA.

03:33

W październiku BeGlossy Just Relax pozwoli Ci się zrelaksować w domowym SPA.

Boxy kosmetyczne zamawiam od dawna, jestem po prostu ich wielką fanką o czym pisałam niedawno tutaj. Poprzednia edycja wrześniowa była naprawdę bardzo udana, więc w październiku liczyłam się z tym, że może być gorzej. Zostałam mile zaskoczona, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Zresztą zobaczcie same.


Październikowa edycja Just Relaks dba o ciało i duszę, dzięki niej możemy sobie zrobić domowe SPA. Zaczynamy od oczyszczenia. Twarz przemywamy wodą micelarną, a włosy myjemy szamponem. Następnie nakładamy maseczkę na twarz, a dłonie oczyszczamy peelingiem. Ostatni etap jest najprzyjemniejszy. Na twarz, szyję i dekolt nakładamy olejek, natomiast ciało poddajemy masażowi używając dołączonej świecy do masażu. Brzmi świetnie, prawda?


1. URIAGE - woda micelarna 
Cena: 59zł/500ml - miniatura 50ml

Zacznijmy od oczyszczania. Woda micelarna przeznaczona do skóry wrażliwej i naczynkowej bardzo mnie ucieszyła. Jest delikatna, ale dobrze usuwa makijaż i wszelkie inne zanieczyszczenia. Czasami po niektórych micelach moja skóra jest zaczerwieniona i podrażniona, tutaj nie ma miejsca na takie sytuacje. Po myciu nie ma też nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia skóry. Jedyny minus to buteleczka, która jest tak twarda, że nie mogę wyciskać kosmetyku - muszę go wylewać odkręcając zakrętkę. Zdecydowanie jest to kosmetyk po który chętnie sięgnę ponownie.


2. NIVEA - szampon micelarny Nowość :)
Cena: 17,99zł/400ml - produkt pełnowymiarowy 

Ten szampon to nowość, a ja lubię nowości :) Ogólnie szampon prezentuje się przyjemnie dla oka, jest to produkt, który na pewno zwrócił by moją uwagę stojąc na półce w drogerii. No i ta pojemność - aż 400 mlW boxach mogliśmy trafić na dwie wersje: wzmacniający do włosów łamliwych i wrażliwej skóry głowy, oraz oczyszczający do przetłuszczających się włosów i skóry głowy. Do mnie trafił ten drugi, fajnie, bo mam włosy przetłuszczające. Szampon nie zawiera silikonów, parabenów i barwników oraz chroni naturalne pH skóry, a melisa cytrynowa nadaje mu świeżości. Włosy po myciu są puszyste, gładkie i pachnące. Konsystencja dosyć gęsta, ale dobrze się rozprowadza na włosach. Próbowałam używać go bez żadnych dodatków w postaci odżywek i naprawdę daje radę. Nie ma nawet problemów z rozczesywaniem włosów. Jest to drugi produkt, który chętnie kupię ponownie.


3. VICHY - nawilżająca maska mineralna z wodą termalną Vichy
Cena: 10,90zł/12ml - produkt pełnowymiarowy 

Lubię markę Vichy i używam jej na co dzień, dlatego jej obecność w boxie ucieszyła mnie. W nasze ręce mogła trafić jedna z trzech wersji: peelingująca, oczyszczająca lub nawilżająca. Ja załapałam się na nawilżanie. No i fajnie. Moja skóra jest tłusta, ale też potrzebuje pić. Maska ma postać żelu o ciekawym zapachu zielonej herbaty, wody jaśminowej i bambusa. Jest to produkt intensywnie nawilżający, który pozostawia na twarzy tłusty film - nie da się wsmarować, dlatego polecam stosować ją przed snem (co by ludzi nie straszyć za dnia). Taka warstwa na skórze to plus, ponieważ skóra jest zabezpieczona i stopniowo nawadnia się. Już po jednym użyciu zobaczycie różnicę. Skóra staje się promienna, świeża i elastyczna. Maseczka wystarcza na dwie aplikacje.


4. VIANEK - Regenerujący peeling do rąk
Cena 17,99zł/75ml - produkt pełnowymiarowy 

Jako młoda mama często muszę coś myć - a to butelki, a to zabawki - dlatego moje dłonie były ostatnio zniszczone. Tak wiem, powinnam ubierać rękawiczki, ale nie lubię ich. Liczę, że ten produkt będzie moim pomocnikiem w walce z suchymi dłońmi.
Peeling jest czerwony i mega gęsty. Ładnie pachnie i ma całkiem ciekawy skład. Nie jest testowany na zwierzętach, a jego składniki pochodzą z ekologicznych upraw. Jeśli chodzi o działanie to dobrze złuszcza suchą skórę, a na dłoniach pozostawia delikatnie tłustą warstwę ochronną. Na opakowaniu zaleca się używać go 1-2 razy w tygodniu, jednak ja przez pierwszy tydzień używałam go co drugi dzień. Moje dłonie potrzebowały zdecydowanej odbudowy i udało się. Dłonie znów są nawilżone, skóra jest gładka i elastyczna. Warto mieć taki produkt w domu.


5. BIOOLEO - Olej ze Słodkich Migdałów + Olejek z Magnolii
Cena: 64zł/30ml - produkt pełnowymiarowy 

O marce czytałam już nie raz. Ich produkty nie tylko są naturalne i bezpieczne, ale jest to marka nie testująca na zwierzętach, a 1% dochodu ze sprzedaży przeznaczony zostanie na ochronę słoni w Afryce. Czy nie tak powinny działać współczesne marki?
Wracając do kosmetyków. Olej zamknięty jest w szklanej, ciemnej buteleczce. Pipeta umieszczona w nakrętce pozwala na higieniczne i odpowiednie dozowanie olejku - dzięki temu jest bardzo wydajny. Nadaje się do każdego rodzaju skóry - w tym także tłustej i problematycznej. Często na mojej skórze pojawiają się krosty i przebarwienia - olejek radzi sobie z nimi doskonale. Nawilża i regeneruje, szybko się wchłania i nie zapycha. Nie pozostawia na skórze tłustej i wstrętnej warstwy, a jedynie obłędny zapach. Ze względu na zapach i właściwości używam go również do dłoni, które zaczęłam wąchać nałogowo.



6. BOTAME - świeca do masażu z masłem Shea
Cena:  9,99zł/50ml - produkt pełnowymiarowy 


Produkt dostępny był w czterech wersjach zapachowych:  orzeźwiający olejek limetkowy, antyseptyczny olejek bergamotowy, energizujący olejek grejpfrutowy oraz olejek drzewa herbacianego, który w aromaterapii jest jednym z najlepszych składników przeciwwirusowych i przeciwbakteryjnych. Po raz kolejny trafiłam na najlepszą wersję Lime. Oboje z mężem uwielbiamy masaż i korzystamy z niego tak często jak tylko się da - czasem nawet codziennie. Świeca została więc użyta niemal natychmiast. Jest to idealne rozwiązanie dla osób pracujących, zmęczonych po ciężkim dniu, którzy chcą się wieczorem zrelaksować i odpocząć. Tak naprawdę wystarczy zapalić świecę by poczuć się lepiej - już sam aromat wycisza i uspokaja. Ciepły olejek nie jest tłusty, dobrze się wchłania  i świetnie rozprowadza. To chyba najlepszy produkt z tego boxa, dba bowiem nie tylko o ciało, ale i duszę.


Moim zdaniem jest to jedno z lepszych pudełek, które ostatnio mieliśmy okazję testować. Nie jestem pewna czy nie jest nawet lepsze od poprzedniej edycji. Taki rozwój sytuacji jeszcze bardziej nakręca mój apetyt na edycję świąteczną, której nie mogę się już doczekać. Liczę, że powali nas na kolana. 

A co Wy sądzicie o tym boxie? Jakiś kosmetyk szczególnie przypadł Wam do gustu?