Stoliczku nakryj się - zapraszam do kuchni na słodkie czarowanie.

02:03

Stoliczku nakryj się - zapraszam do kuchni na słodkie czarowanie.

Mikołajki to wyjątkowy czas dawania prezentów, który rozpoczyna u nas w domu świąteczne przygotowania. Zawsze oprócz prezentów kupionych w sklepie staram się przygotować coś samodzielnie. Są to różności od świątecznych ozdób czy drobnych gadżetów, skończywszy na słodyczach. Tym razem trafiło na czekoladowe muffinki, które wszyscy uwielbiamy. 

Oryginalny przepis znalazłam prawdopodobnie w internecie, ale szczerze powiedziawszy było to tak dawno, że nie pamiętam dokładnie. Wprowadziłam kilka modyfikacji i aktualnie przepis prezentuje się tak jak poniżej. Wykonanie jest dziecinnie proste i każdy sobie z pewnością poradzi.

Składniki Muffinek - 24 sztuki:
  • 300 g masła,
  • 300 g czekolady (dowolnej, u nas najlepiej sprawdza się mleczna, czasem mieszam ją z gorzką)
  • 600 g mąki
  • 4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • łyżeczka sody oczyszczonej
  • 5 łyżek kakao
  • 1,5 szklanki cukru
  • łyżka cukru waniliowego
  • 4 jajka
  • 340 ml mleka 
Nie będę ukrywać, że takie muffinki to mega bomba kaloryczna, dlatego nie robimy ich zbyt często. Głównie jest to okres świąteczny i np. urodziny - czyli te dni kiedy człowiek pozwala sobie na więcej niż zwykle :)


Nasz muffinowy zestaw prezentuje się tak: 


Jeśli chodzi o przygotowanie jest tak łatwe, że dziecko sobie z nim poradzi. W jednej misce łączymy wszystkie suche składniki (mąkę, proszek do pieczenia, sodę, kakao, cukier i cukier waniliowy), następnie wszystko dokładnie mieszamy. Masło roztapiamy i studzimy.


Czekoladę kroimy na kawałeczki. Ja wolę takie większe - później są dobrze wyczuwalne w cieście. 


W drugiej misce mieszamy mleko i jajka.


Teraz wszystkie składniki łączymy razem. Do sypkich składników dodajemy mleko z jajkami, następnie dodajemy ostudzone masło, oraz czekoladę. Po każdym dodanym składniku mieszamy kilkukrotnie. Ciasto ma być lekko grudkowate, ale bez widocznej surowej mąki. Masę wykładamy do papilotek i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 190 stopni C. W zależności od wielkości papilotek ciasto nakładam do 1/2 lub 3/4 ich wysokości, nigdy do pełna. Pieczemy ok. 25 minut do czasu aż muffiny urosną, na wierzchu pojawi się skorupka, a wetknięty patyczek będzie suchy. 


By wszystko miało jeszcze bardziej magiczny klimat warto zadbać o odpowiednie zaprezentowanie wypieków. W tym celu zaopatrzyłam się w spersonalizowaną paterę - tak by każdy wiedział, że te czary to właśnie ja. Patere możecie zamówić w sklepie MY GIFT DNA a ten konkretny model znajdziecie tutaj


Oto nasze gotowe muffinki. Czyż nie prezentują się uroczo?



Zabawa w fotografowanie tak mi się spodobała, że chyba częściej będę pokazywać się Wam w takiej formie. Niestety pochmurny dzień sprawił, że nawet moja jasna kuchnia stała się ponura, stąd zdjęcia nie wyszły tak jak miały wyjść :( Nie mniej jednak zabawa była świetna.



 Na koniec gdyby jeszcze ktoś miał wątpliwości pokażę Wam moje czary. Dodam, że patera na żywo prezentuje się super, a na gościach robi wrażenie nawet jak postawicie na niej zwykłe ciasteczka.


Lubicie muffinki? Czy może macie jakieś inne ulubione słodkie co nie co?
Cesarskie cięcie czy poród naturalny. Mam porównanie i wiem... A jakie jest Twoje zdanie?

11:29

Cesarskie cięcie czy poród naturalny. Mam porównanie i wiem... A jakie jest Twoje zdanie?

W życiu jak wiemy różnie bywa i nie zawsze jest tak jak sobie to zaplanujemy. Planowo obu synów miałam urodzić naturalnie, niestety drugiego urodziłam przez cesarskie cięcie. Chociaż jak się tak zastanowię to może i dobrze, bo przynajmniej wiem czym to pachnie.  
        

Do napisania tego artykułu zachęcił mnie reportaż jaki oglądałam kiedyś na TVN Style "Kontrowersyjna Cesarka". W skrócie powiem tyle, że program pokazuje jak sprawa wygląda na świecie.  Są bowiem lekarze, którzy walczą z rosnąca liczbą CC i w tym programie tłumaczą wiele kwestii. Jak wiadomo planowane CC jest porodem, który planuje się co do dnia i godziny - jest to na rękę dla lekarza. Natomiast poród naturalny to loteria, dlatego lekarze w niektórych krajach każą sobie za niego dodatkowo zapłacić, bo on musi być w pogotowiu cały czas! Dzieje się tak w krajach gdzie państwowa opieka medyczna praktycznie nie funkcjonuje i kogo stać ten decyduje się na prywatną opiekę. Poruszany jest również fakt, że dzieci urodzone przez cesarskie cięcie częściej miewają alergie czy inne choroby. Program ciekawy i myślę, że warto go zobaczyć.

Teraz powiem Wam jak to było u mnie. Pierwszego syna urodziłam prawie 9 lat temu w wieku 21 lat. Wtedy cesarskie cięcie nie było tak popularne jak teraz i były to zabiegi raczej konieczne. Pamiętam, że strasznie się bałam. Może nie zdążę do szpitala? Może coś pójdzie nie tak? Jednego tylko byłam pewna. Tego, że urodzę naturalnie choćby nie wiem co. Rozważałam opcję dodatkową - poród w wodzie, z którego ostatecznie później zrezygnowałam. Co do porodu wszystko trwało bardzo szybko, nie będę się tu rozpisywać szczegółowo, ale przyszła położna i powiedziała: Pani rodzi! Szybko idziemy na salę porodową. 
Po sali przeszłam się tam i z powrotem, pół godziny i po wszystkim. Syn wylądował na moim brzuchu. Myślę, że dużo dała tutaj opieka i doświadczona Pani położna, oraz możliwość porodu aktywnego w pozycji prawie pionowej. Po porodzie wspólnie z maluszkiem pojechałam na salę i niemal od razu mogłam się nim zajmować. Mogłam poruszać się swobodnie. Jedyny ból jaki odczuwałam to ból krocza podczas siedzenia, który przeszedł bardzo szybko. Byłam bardzo zadowolona.

Drugiego syna urodziłam w styczniu tego roku. Dużo moich koleżanek rodziło w podobnym terminie, więc pytałam jak będą rodzić. Wiecie, że są takie dziewczyny, które rodzą tylko przez CC bo taka jest moda i to jest wygodne? No nie będę ukrywać - byłam w szoku i zaczęłam mieć wątpliwości, że może jednak to jest lepsze? Przeanalizowałam wszystko dokładnie. Najbardziej bałam się "operacji" - nie bójmy się tego tak nazywać. Przecież to nie jest usunięcie pieprzyka z pleców, tylko rozcięcie powłok brzusznych! No dobra jestem cykor, boje się komplikacji więc będę rodzić naturalnie. 
Poród przebiegał podobnie jak poprzednio z tą różnicą, że w drugim etapie pojawił się problem - brak postępu. Nie będę też robić z siebie świętej - darłam się na cały szpital. No przecież rodzę to mi wolno :) A tak poważnie rodziłam bez znieczulenia, bo to które mi podali przestało już dawno działać. Po 3 godzinach  drugiego etapu miałam dość, myślałam, że zejdę tam. Wtedy stwierdzono brak postępu, a ja zgodziłam się na cc. Bałam się, że jeśli to będzie się przedłużać to może coś pójść nie tak i wtedy będzie za późno. Sam zabieg jest bezbolesny. Jedyne co zapamiętam do końca życia to moje uciekające w brzuchu dziecko. Dokładnie czułam jak chował się w górze brzucha. CC to takie wyrywanie na siłę. Dziwne uczucie. Po wyjęciu trafił na mój brzuch, ale na krótko. Później zabrali go na badania, karmienie i zobaczyliśmy się dopiero po kilku godzinach. Po cesarskim cięciu nie można się ruszać w zasadzie to się nawet nie da, wstawać też można dopiero po 8 - 12 godzinach w zależności "od szkoły". Do tego cewnik, okropny ból i często problemy z karmieniem. Mnie one na szczęście ominęły, bo mój poród zaczął się naturalnie, ale dziewczyny z mojej sali walczyły bardzo długo. Czym tu się zachwycać? Ja byłam szczerze rozczarowana, żeby nawet nie powiedzieć załamana.

Czasy się trochę zmieniły i teraz po obu rodzajach porodów wychodzi się do domu w tym samym czasie. Po pierwszym porodzie byłam w domu sama i ogarniałam wszystko, natomiast po drugim to ja się sobą ledwo dałam radę zająć, już nie mówiąc o zajmowaniu się dzieckiem. Po za tym rana bolała mnie bardzo długo, bałam się też komplikacji (np.rozejścia się szwów). Używałam silikonowych plastrów, maści dosyć długo - ranę czułam chyba z pół roku. 

Oczywiście wszystko opisałam w dużym skrócie. Jednak oba te porody to zupełnie dwie różne sprawy - przynajmniej dla mnie. Żeby też była jasność jeśli ktoś ma medyczne wskazania do CC to ja to rozumiem i nie neguje, bo tak musi być. Dziwie się tylko kiedy kobieta chce rodzić tyko tak i koniec, bo to jest "wygodne", ale to jej sprawa. No nie wiem czy jak bym zsumowała ten ból po CC to nie jest większy niż te kilka godzin porodu naturalnego, które i tak szybko zapominasz, dlatego jeśli będę miała jeszcze okazję to z pewnością zdecyduje się na poród naturalny. 

Proszę bez hejtu. Napisałam to nie żeby oceniać czyjeś zachowania, a jedynie opisać Wam mój punkt widzenia i poznać Wasze doświadczenia. Dlatego zachęcam do dyskusji. Jak u Was to wyglądało?

Liquid Lip czyli pierwsza płynna pomadka od AVON.

08:47

Liquid Lip czyli pierwsza płynna pomadka od AVON.

Niedawno w ofercie Avon pojawiły się nowe matowe i błyszczące szminki w płynie. Jako konsultantka oraz fanka nowości nie była bym sobą gdybym ich nie sprawdziła. Raczej wolę matowe wykończenie, więc zdecydowałam się właśnie na nie. Jeśli jesteście ciekawe jak się prezentują zapraszam Was do dalszej części. Przypominam również, że zestaw szminek możecie zgarnąć u mnie na Facebooku.

Zacznijmy może od początku czyli oczekiwania kontra rzeczywistość. Niestety szminki w katalogu prezentują się nieco inaczej niż w rzeczywistości, krótko mówiąc kolory odbiegają od tych przedstawionych na zdjęciach. Na pierwszym zdjęciu macie pokazane kolory z katalogu, na kolejnych te realne. Jest różnica, prawda? Ostatecznie jednak jestem zadowolona, kolory są naprawdę fajne, a czerwienie i róże są bardzo soczyste.
szminki w płynie avon
Od góry: Pinking About You, Whipped Latte, Dare To Be Bare, Passion It, Fabulosity

szminki w płynie avon
Od góry: Orange You Happy, Head Turner, Irresistible, TKO, Flushed

Pojemność szminki: 7 ml
Cena: ok. 17,99 zł 

Szminka ma delikatną, kremową konsystencję przypominającą mus. Posiada wygodny aplikator dzięki czemu nakładanie jej jest wygodne. Pachnie bardzo przyjemnie i ma fajne kolory wśród których można znaleźć coś dla siebie. Dzięki temu, że jest dobrze napigmentowana wystarczy jedna aplikacja by nasze usta były idealne pokryte. Nie będę ukrywać, że za pierwszym razem się rozpędziłam (z przyzwyczajenia do innych szminek, które posiadam i ciężko się je rozprowadza) i pomalowałam więcej niż trzeba... Przy pierwszej aplikacji bądźcie więc ostrożne :)

Tuż po aplikacji szminka jest "mokra" i może się rozmazywać, warto więc poczekać aż "wyschnie" wtedy można przystąpić do lekkich poprawek, ponieważ szminka "zbiera się" w niektórych miejscach. Kiedy jest sucha można ją ładnie wygładzić. Plusem nie wątpliwie jest fakt, że nie wysuszają ust i nie podkreślają skórek. Niektóre szminki, które posiadam robią taki dramat, że nie mogę ich używać, bo widać nawet te skórki których nie ma. 

Czytałam opinie, że szminka zostaje na wszystkim czego się dotkniemy. Piłam wodę i na szklance zostały minimalne ślady podobnie jak w przypadku szminek innych firm. Nie wiem od czego to zależy. Mam szminki z "drugiego rzutu" czyli nie z pierwszej produkcji, więc może coś się w nich zmieniło? Utrzymują się bez problemu do 5 godzin - testowałam w warunkach domowych.


Ogólnie szminki oceniam pozytywnie, główne zastrzeżenie jakie mam to różnica w odcieniach. Myślę, że warto by to poprawić, bo zamawiając szminkę z katalogu możemy się zdziwić. Jeśli tak jak ja lubicie matowe szminki, a jeszcze lepiej jak lubicie czerwone matowe szminki to tu na pewno znajdziecie coś dla siebie. 

Co sądzicie o szminkach w płynie? Może macie jakąś markę godną polecenia, której używacie na co dzień?
W październiku BeGlossy Just Relax pozwoli Ci się zrelaksować w domowym SPA.

03:33

W październiku BeGlossy Just Relax pozwoli Ci się zrelaksować w domowym SPA.

Boxy kosmetyczne zamawiam od dawna, jestem po prostu ich wielką fanką o czym pisałam niedawno tutaj. Poprzednia edycja wrześniowa była naprawdę bardzo udana, więc w październiku liczyłam się z tym, że może być gorzej. Zostałam mile zaskoczona, jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Zresztą zobaczcie same.


Październikowa edycja Just Relaks dba o ciało i duszę, dzięki niej możemy sobie zrobić domowe SPA. Zaczynamy od oczyszczenia. Twarz przemywamy wodą micelarną, a włosy myjemy szamponem. Następnie nakładamy maseczkę na twarz, a dłonie oczyszczamy peelingiem. Ostatni etap jest najprzyjemniejszy. Na twarz, szyję i dekolt nakładamy olejek, natomiast ciało poddajemy masażowi używając dołączonej świecy do masażu. Brzmi świetnie, prawda?


1. URIAGE - woda micelarna 
Cena: 59zł/500ml - miniatura 50ml

Zacznijmy od oczyszczania. Woda micelarna przeznaczona do skóry wrażliwej i naczynkowej bardzo mnie ucieszyła. Jest delikatna, ale dobrze usuwa makijaż i wszelkie inne zanieczyszczenia. Czasami po niektórych micelach moja skóra jest zaczerwieniona i podrażniona, tutaj nie ma miejsca na takie sytuacje. Po myciu nie ma też nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia skóry. Jedyny minus to buteleczka, która jest tak twarda, że nie mogę wyciskać kosmetyku - muszę go wylewać odkręcając zakrętkę. Zdecydowanie jest to kosmetyk po który chętnie sięgnę ponownie.


2. NIVEA - szampon micelarny Nowość :)
Cena: 17,99zł/400ml - produkt pełnowymiarowy 

Ten szampon to nowość, a ja lubię nowości :) Ogólnie szampon prezentuje się przyjemnie dla oka, jest to produkt, który na pewno zwrócił by moją uwagę stojąc na półce w drogerii. No i ta pojemność - aż 400 mlW boxach mogliśmy trafić na dwie wersje: wzmacniający do włosów łamliwych i wrażliwej skóry głowy, oraz oczyszczający do przetłuszczających się włosów i skóry głowy. Do mnie trafił ten drugi, fajnie, bo mam włosy przetłuszczające. Szampon nie zawiera silikonów, parabenów i barwników oraz chroni naturalne pH skóry, a melisa cytrynowa nadaje mu świeżości. Włosy po myciu są puszyste, gładkie i pachnące. Konsystencja dosyć gęsta, ale dobrze się rozprowadza na włosach. Próbowałam używać go bez żadnych dodatków w postaci odżywek i naprawdę daje radę. Nie ma nawet problemów z rozczesywaniem włosów. Jest to drugi produkt, który chętnie kupię ponownie.


3. VICHY - nawilżająca maska mineralna z wodą termalną Vichy
Cena: 10,90zł/12ml - produkt pełnowymiarowy 

Lubię markę Vichy i używam jej na co dzień, dlatego jej obecność w boxie ucieszyła mnie. W nasze ręce mogła trafić jedna z trzech wersji: peelingująca, oczyszczająca lub nawilżająca. Ja załapałam się na nawilżanie. No i fajnie. Moja skóra jest tłusta, ale też potrzebuje pić. Maska ma postać żelu o ciekawym zapachu zielonej herbaty, wody jaśminowej i bambusa. Jest to produkt intensywnie nawilżający, który pozostawia na twarzy tłusty film - nie da się wsmarować, dlatego polecam stosować ją przed snem (co by ludzi nie straszyć za dnia). Taka warstwa na skórze to plus, ponieważ skóra jest zabezpieczona i stopniowo nawadnia się. Już po jednym użyciu zobaczycie różnicę. Skóra staje się promienna, świeża i elastyczna. Maseczka wystarcza na dwie aplikacje.


4. VIANEK - Regenerujący peeling do rąk
Cena 17,99zł/75ml - produkt pełnowymiarowy 

Jako młoda mama często muszę coś myć - a to butelki, a to zabawki - dlatego moje dłonie były ostatnio zniszczone. Tak wiem, powinnam ubierać rękawiczki, ale nie lubię ich. Liczę, że ten produkt będzie moim pomocnikiem w walce z suchymi dłońmi.
Peeling jest czerwony i mega gęsty. Ładnie pachnie i ma całkiem ciekawy skład. Nie jest testowany na zwierzętach, a jego składniki pochodzą z ekologicznych upraw. Jeśli chodzi o działanie to dobrze złuszcza suchą skórę, a na dłoniach pozostawia delikatnie tłustą warstwę ochronną. Na opakowaniu zaleca się używać go 1-2 razy w tygodniu, jednak ja przez pierwszy tydzień używałam go co drugi dzień. Moje dłonie potrzebowały zdecydowanej odbudowy i udało się. Dłonie znów są nawilżone, skóra jest gładka i elastyczna. Warto mieć taki produkt w domu.


5. BIOOLEO - Olej ze Słodkich Migdałów + Olejek z Magnolii
Cena: 64zł/30ml - produkt pełnowymiarowy 

O marce czytałam już nie raz. Ich produkty nie tylko są naturalne i bezpieczne, ale jest to marka nie testująca na zwierzętach, a 1% dochodu ze sprzedaży przeznaczony zostanie na ochronę słoni w Afryce. Czy nie tak powinny działać współczesne marki?
Wracając do kosmetyków. Olej zamknięty jest w szklanej, ciemnej buteleczce. Pipeta umieszczona w nakrętce pozwala na higieniczne i odpowiednie dozowanie olejku - dzięki temu jest bardzo wydajny. Nadaje się do każdego rodzaju skóry - w tym także tłustej i problematycznej. Często na mojej skórze pojawiają się krosty i przebarwienia - olejek radzi sobie z nimi doskonale. Nawilża i regeneruje, szybko się wchłania i nie zapycha. Nie pozostawia na skórze tłustej i wstrętnej warstwy, a jedynie obłędny zapach. Ze względu na zapach i właściwości używam go również do dłoni, które zaczęłam wąchać nałogowo.



6. BOTAME - świeca do masażu z masłem Shea
Cena:  9,99zł/50ml - produkt pełnowymiarowy 


Produkt dostępny był w czterech wersjach zapachowych:  orzeźwiający olejek limetkowy, antyseptyczny olejek bergamotowy, energizujący olejek grejpfrutowy oraz olejek drzewa herbacianego, który w aromaterapii jest jednym z najlepszych składników przeciwwirusowych i przeciwbakteryjnych. Po raz kolejny trafiłam na najlepszą wersję Lime. Oboje z mężem uwielbiamy masaż i korzystamy z niego tak często jak tylko się da - czasem nawet codziennie. Świeca została więc użyta niemal natychmiast. Jest to idealne rozwiązanie dla osób pracujących, zmęczonych po ciężkim dniu, którzy chcą się wieczorem zrelaksować i odpocząć. Tak naprawdę wystarczy zapalić świecę by poczuć się lepiej - już sam aromat wycisza i uspokaja. Ciepły olejek nie jest tłusty, dobrze się wchłania  i świetnie rozprowadza. To chyba najlepszy produkt z tego boxa, dba bowiem nie tylko o ciało, ale i duszę.


Moim zdaniem jest to jedno z lepszych pudełek, które ostatnio mieliśmy okazję testować. Nie jestem pewna czy nie jest nawet lepsze od poprzedniej edycji. Taki rozwój sytuacji jeszcze bardziej nakręca mój apetyt na edycję świąteczną, której nie mogę się już doczekać. Liczę, że powali nas na kolana. 

A co Wy sądzicie o tym boxie? Jakiś kosmetyk szczególnie przypadł Wam do gustu? 
Lawendowy niezbędnik SYLVECO BioLaven Organic. Zobacz jakie kosmetyki wybrałam + KONKURS

13:54

Lawendowy niezbędnik SYLVECO BioLaven Organic. Zobacz jakie kosmetyki wybrałam + KONKURS

Lubisz naturalne kosmetyki i lawendę? Jeśli tak to koniecznie musisz poznać BIOLAVEN. Jest to lawendowa linia kosmetyków naturalnych stworzonych przez markę Sylveco, którą być może będziesz mogła przetestować - szczegóły na końcu.



Lawenda pewnie każdemu kojarzy się z malowniczymi polami Prowansji. Myślę, że jest jednym z najpopularniejszych gatunków roślin. Znana już od tysięcy lat jako roślina o działaniu odprężającym, antyseptycznym i łagodzącym. Dzięki swoim właściwością znalazła zastosowanie nie tylko w kosmetyce, lecznictwie ale i kuchni. Znajdziemy są niemal pod każdą postacią od kosmetyków myjących po pielęgnujące. U mnie sprawdza się doskonale w formie ozdobnej, zapachowej czy odstraszającej komary. Można śmiało powiedzieć, że to roślina uniwersalna. 


Głównym składnikiem kosmetyków jest olejek lawendowy. Poza nim w kosmetykach znajdziemy odżywczy olej z pestek winogron o właściwościach regenerujących i przeciwzmarszczkowych. Według mnie to właśnie aromat słodkich winogron gra tu pierwsze skrzypce, dzięki niemu kosmetyki przypadną do gustu nawet tym, którzy za lawendą nie przepadają. Mi osobiście zapach kojarzy się z dzieciństwem i wsią - od razu przypomina mi się sok winogronowy domowej roboty. Pyszności. 

BioLaven to linia lawendowo- winogronowych kosmetyków, wśród których znajdziemy:

  • Balsam do ciała
  • Krem do rąk
  • Naturalne mydło lawendowe
  • Żel myjący do ciała
  • Krem do twarzy na dzień
  • Krem do twarzy na noc
  • Serum przeciwzmarszczkowe do twarzy
  • Żel myjący do twarzy
  • Płyn micelarny
  • Szampon do włosów
  • Odżywka do włosów
  • Żel do higieny intymnej 
Jeśli chodzi o skład kosmetyków to są to kosmetyki naturalne. Znajdziemy w nich nie tylko wspomniane już wcześniej olejek lawendowy i olej z pestek winogron, ale także olej sojowy, mocznik, kwas mlekowy. Z wszystkimi składnikami kosmetyków możecie zapoznać się tutaj


Do moich testów wybrałam trzy absolutnie niezbędne kosmetyki, których używamy nawet kilka razy dziennie. Ze względu na ich przeznaczenie (twarz i okolice intymne) ich skład powinien być bezpieczny, a działanie delikatne. 

Żel myjący do twarzy
Pierwszy plus za wygodne opakowanie z pompką. Dzięki niej dozujemy wystarczającą ilość kosmetyku, którego wystarcza na dłużej niż gdybyśmy go wyciskali z tubki. Kolejnym plusem jest zapach, który jest po prostu niesamowity! Na tym plusy oczywiście się nie kończą, bo żel zmywa wszystko - nawet te oporne kosmetyki - będąc przy tym delikatny. Nie szczypie w oczy i nie podrażnia ich. Ma również przyjazny skład. Czego chcieć więcej?


Krem do twarzy na dzień
Bez dobrego kremu ani rusz. Niestety ciężko dobrać taki, który idealnie spełni nasze oczekiwania. Czasem nasza skóra jest tak wymagająca, że dobór odpowiedniego kosmetyku jest wręcz niemożliwy. 
W przypadku kremu daję plus za tubkę, a nie słoiczek do którego za każdym razem musimy pakować brudne palce. Niestety jeśli chodzi o sam krem jest dosyć ciężki i tłusty. Jeśli macie więc skórę tak jak ja tłustą i problematyczną, to może Was zapychać. Natomiast jeśli macie skórę normalną i suchą powinien przypaść Wam do gustu. Denerwuje mnie w nim długie wchłanianie i tłusty film pozostający na twarzy, dlatego zaczęłam stosować go na noc. No i teraz jestem z niego zadowolona. Rano moja twarz jest wypoczęta, nawilżona i przygotowana na kolejny ciężki dzień.



Żel do higieny intymnej
Niedawno używałam typowego drogeryjnego żelu, który miał być super, a wywoływał u mnie podrażnienie i musiałam poszukać czegoś innego. Długo zastanawiałam się co wybrać i tak trafił do mnie BioLaven. Żel zdecydowanie wygrał z poprzednikiem. Jest delikatny, odświeża, nie podrażnia, a wręcz łagodzi podrażnienia. No i oczywiście cudnie pachnie winogronami. Konsystencja jest dosyć wodnista - do żelu to mu trochę brakuje, ale mi to nie przeszkadza. Tak jak poprzednicy ma przyjazny skład. Jak do tej pory to najlepszy żel jakiego używałam - te drogeryjne w większości powodują u mnie podrażnienia (być może moja skóra źle reaguje na któryś składnik).



Podsumowując kosmetyki oceniam pozytywnie. Podoba mi się ich zapach i działanie. Z pewnością nie jest to koniec mojej przygody z BioLaven i chętnie sprawdzę pozostałe kosmetyki z tej linii. A Wy miałyście już okazję je poznać? Jeśli nie to zapraszam do udziału w konkursie.

A teraz niespodzianka. Stwórz i wygraj swój własny niezbędnik składający się z trzech wybranych przez siebie kosmetyków z linii BioLaven. Uzasadnij w komentarzu dlaczego to właśnie te kosmetyki wybrałaś. 


  • Aby wziąć udział w konkursie należy obserwować mój blog.
  • Konkurs trwa do 31 października. Wyniki zostaną ogłoszone 3 listopada pod postem konkursowym. 



Wszystkie kosmetyki z linii BioLaven możecie zobaczyć na stronie producenta tutaj. Powodzenia! 

Zestaw kosmetyków trafia do Pani:

Danuty Kujawskiej

Gratuluję :)




Guzek na piersi, Samobadanie, USG piersi, Poradnia Chorób Sutka, Biopsja Gruboigłowa. Moja historia.

13:43

Guzek na piersi, Samobadanie, USG piersi, Poradnia Chorób Sutka, Biopsja Gruboigłowa. Moja historia.

Tydzień temu obchodziliśmy Europejski Dzień Walki z Rakiem Piersi. Postanowiłam podzielić się z Wami moją historią. Dokładnie pamiętam ten dzień. Dni takich jak ten się nie zapomina. To dzień w którym wyczułam w piersi zmianę - dość duży guzek z łatwością wyczuwalny pod skórą, który w zależności od cyklu był momentami widoczny jako zgrubienie na piersi. Kiedy masz w najbliższej rodzinie przypadek złośliwego nowotworu piersi Twój strach jest ogromny. Od razu czujesz, że jesteś następna. Nie martw się, nie każdy guzek jest niebezpieczny. Wiem, że łatwo się mówi, ale uwierz mi strach nie jest najlepszym doradcą. Dlatego dzisiaj powiem Ci wszystko co powinnaś wiedzieć - wszystko to czego ja wtedy nie wiedziałam, a bardzo by mi wtedy pomogło. 


To był normalny zwykły dzień. Taki jak wszystkie inne dni w roku. Podczas porządków znalazłam ulotkę o tym jak dbać o piersi i przeprowadzać samobadanie. Z perspektywy czasu wiem,  że jest to najważniejsze badanie, które pozwala wykryć wczesne zmiany. To Twoje piersi i to Ty znasz je najlepiej. To Ty wiesz i czujesz kiedy coś jest z nimi nie tak. Dlatego pamiętaj o badaniu. W internecie znajdziesz sporo zdjęć i filmów, które pokażą Ci jak przeprowadzać je poprawnie, dlatego ja ten wątek pominę. 

Pomyślałam wtedy, a czemu nie, sprawdzę co tam u mnie słychać. Szok. Niedowierzanie. Coś wyczułam. Przez pewien czas sprawdzałam, czy na pewno coś tam jest. No przecież mogło mi się tylko wydawać. Później przyszedł etap strachu, czytania różnych rzeczy w internecie i udawania, że nic się nie dzieje. Tak cicho liczyłam, że to samo zniknie. Byłam niczym spłoszona zwierzyna, która gdzieś biegnie, sama nie wie gdzie ale liczy, że uda się jej uciec. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. To ten moment w życiu kiedy człowiek boi się iść do lekarza, bo boi się usłyszeć wyrok. No, ale przecież muszę, bo mam przed sobą całe życie. Nikt mi tu planów rujnował nie będzie. 

Pierwszym krokiem było wykonanie USG w celu sprawdzenia czy mi się jednak wydawało czy nie. Na NFZ niestety trzeba było czekać, więc zapisałam się prywatnie. Bardzo miła Pani doktor w asyście pielęgniarki przeprowadziły badanie. Oczywiście okazało się, że coś tam jest. Dostałam opis, film i kopa w tyłek. Tak kopa. Pani mi powiedziała, że jak bym była 45+ to mnie przyjmują na już, a że mi trochę brakuje to muszę ustawić się w kolejce i czekać. Poszłam więc grzecznie się zapisać do "Poradni Chorób Sutka". Nawet nie będę tego komentować ile mi kazali czekać. Na szczęście mam niedaleko inne miasto, gdzie czas oczekiwania do poradni był znacznie krótszy. Zapisałam się. 

Poradnia Chorób Sutka zajmuje się nie tylko pacjentkami, które mają niepokojące objawy, ale również tymi, które ich nie mają i chcą skontrolować swoje piersi. W poradni możemy skorzystać z pełnej diagnostyki radiologicznej jak i chirurgicznej. Jeśli macie jakieś wątpliwości to tam na pewno zostaną one rozwiane.

Doczekałam się. Pojechałam na badanie. Chyba nigdy w życiu się tak nie denerwowałam. W poczekalni większość kobiet na oko była 40+, może 2-3 osoby były poniżej tego wieku. Teraz moja kolej. Wchodzę i nawet nie wiem co mam mówić. Ledwo powstrzymuje się od płaczu. Lekarz (chirurg-onkolog) na którego trafiłam był bardzo miły. Przeprowadził wstępne badanie i wypisał skierowanie na biopsje gruboigłową. Porozmawialiśmy i było mi lżej. Od razu wychodząc z gabinetu wpisałam się na listę oczekujących. Czekam kolejne 2 tygodnie. 

Biopsja gruboigłowa to badanie, które polega na nakłuciu w znieczuleniu miejscowym specjalną igłą z nacięciem, które wypełnia się tkanką guza, a następnie wycięciu w ten sposób niewielkiego fragmentu tkanki do badania. Najczęściej jest wykonywana, gdy biopsja cienkoigłowa nie daje pewności postawienia właściwej diagnozy. 

Na biopsję przyjechałam w towarzystwie mamy. Z  tego co zdążyłam zauważyć każdy był z osobą towarzyszącą. Wiadomo tak jest raźniej. Średnia wieku wysoka, ale niższa niż ostatnio w poczekalni. Jedną dziewczynę zapamiętałam szczególnie - wiek podejrzewam ok.18 lat, wyglądała na uczennicę szkoły średniej. To było dla niej naprawdę ogromne przeżycie. Oczekiwanie w kolejce było męczące, nie wiesz co Cie czeka za drzwiami. Niektóre kobiety po wyjściu zachowywały się tak jak by przed chwilą ktoś im rwał zęba na żywca, bez znieczulenia. Robiło mi się słabo. Przecież to pewnie musi strasznie boleć. Ta jasne. Samo wkłucie igły jest bezbolesne. Jedyny ból jaki się pojawił to kiedy pobierano materiał - po polsku mówiąc igłą kręcono w zmianie. Muszę przyznać jest to po prostu nieprzyjemne. Teraz kolejne 2 tygodnie czekania na wynik.

Nareszcie są wyniki biopsji. W gabinecie dowiaduje się, że to włókniak. Oczywiście pada pytanie co z nim robimy. Wycinamy? Zostawiamy? W zasadzie nie zastanawiałam się długo, postanowiłam, że zostaje ze mną. Lekarz moją decyzję skomentował: "w końcu to jest Pani cząstka". Z tego co mówił wywnioskowałam, że podjęłam dobrą decyzję. Naczytałam się, że o wycięciu pojawia się więcej zmian, czułam podświadomie, że tak będzie lepiej. Teraz jestem pod stałą opieką. Muszę się regularnie badać i cieszyć życiem. Nic innego mi nie pozostało - przecież nigdy nie wiemy w którym momencie życia spotka nas coś złego.

Kiedy było już po wszystkim czułam, że muszę coś zrobić. Moje włosy były na tyle długie, że mogłam je oddać na perukę. Postanowiłam dać im "nowe życie" i oddać je komuś, komu mogą sprawić radość. Jeśli jesteście ze mną od początku to na pewno widzieliście mój post, jeśli nie to możecie poczytać o tym -> tutaj. 




A Ty się badasz? Pamiętasz o regularnych wizytach u specjalistów? 


Yankee Candle - Viva Havana - zestaw 12 wosków idealnych na prezent + KONKURS

06:01

Yankee Candle - Viva Havana - zestaw 12 wosków idealnych na prezent + KONKURS

Pewnie nie raz zastanawiałaś się co kupić siostrze, mamie czy przyjaciółce na urodziny, imieniny bądź inną okazję. Nie przejmuj się to odwieczny dylemat każdego z nas. Przecież nie będziesz za każdym razem dawać jej kosmetyków, książek czy kwiatów. Myślę, że rozwiązaniem może być zestaw wosków czy świeczek zapachowych, które ma w swojej ofercie Yankee Candle. Mój mężczyzna sprezentował mi takie pudełko i trafił z nim idealnie.


Zestaw 12 wosków Yankee Candle zapakowano w eleganckie rozsuwane pudełko. Graficzny wzór, który znajduje się na pudełku mieni się złotem co dodatkowo dodaje mu szyku. Kolorystycznie wszystko do siebie pasuje. Jak dla mnie jest to prezent idealny. Myślę, że każda kobieta będzie zadowolona z takiego prezentu. A skąd to wiem? Bo nawet moja mama, która jest "wielką przeciwniczką wosków i świec zapachowych" była nim oczarowana stwierdzając, że chyba też będzie używać. 


Viva Havana to zestaw 12 wosków : 2x Cuban Mojito2x Tobacco Flower2x Viva Havana2x Delicious Guava2x Mango Peach Salsa2x Black Coconut. Zestawienie to jest dosyć ciekawe, ponieważ woski należą do różnych kategorii zapachowych. Mamy tu korzenne przyprawy, tropikalne owoce czy kwitnące kwiaty. 


Black Coconut to połączenie kokosa, cedru i kwitnących kwiatów. To wosk, który od dawna jest jednym z moich ulubionych. Dla fanki kokosa i słodkich zapachów będzie idealny, sama dokładnie pamiętam jak zachwycałam się nim po raz pierwszy. 


Tabacco Flower to wosk o zapachu kwitnących kwiatów tytoniu. Początkowo miałam do niego dystans - tytoń źle mi się kojarzy - nie palę i nie lubię kiedy ktoś pali. Jednak ten zapach nie ma z nim nic wspólnego. Jest to ciekawy słodko - ostry zapach, który może się podobać. 


Cuban Mojito jest zapachem orzeźwiającym, który ugasi pragnienie w upalne dni niczym drink. Kompozycja zapachowa cukru, mięty i limonki przypomina bowiem zapach Mojito. 


Viva Havana to kuszący zapach mieszanki korzennych przypraw, drzewa sandałowego i słodkiej wanilii. To chyba najbardziej zaskakujący zapach z zestawu. Z jednej strony jest mocny i przyprawowy, a z drugiej słodki i otulający. Jest trudny do jednoznacznego opisania. Jak najbardziej kojarzy mi się z kolorową Hawaną. 













Delicious Guava to świeży owocowy zapach. Mieszanka soczystej guawy i owoców tropikalnych. Kompozycja jest słodka ale i delikatna. Jeśli lubisz delikatne zapachy, które nie są męczące i nie boli po nich głowa to ten zapach jest dla Ciebie. 






Mango Peach Salsa jest zapachem podobnym do poprzedniego, ale zdecydowanie wyraźniejszym. To soczysta, wybuchowa mieszanka owoców egzotycznych - świetne połączenie słodkiego mango z aksamitną brzoskwinią, które są dobrze wyczuwalne. 


Pora na niespodziankę! Woski w zestawie Viva Havana są podwójne, dlatego zdecydowałam się jeden zestaw 6 wosków oddać komuś z Was. Chętnie przetestuje je razem z Tobą. Na zgłoszenia czekam do 20 października. Wyniki podane zostaną najpóźniej 23 października. Aby zwiększyć swoje szansę i zyskać dodatkowe losy możecie:
  • dołączyć do moich blogowych obserwatorów i zgłosić chęć udziału w komentarzu pod tym postem. 

Zgłaszać się możecie również na :


Przyznam się, że ciężko wybrać zapach, który najbardziej przypadł mi do gustu. Wszystkie są przyjemne i wszystkie mi się podobają. A Wy znacie te woski? Miałyście okazję je sprawdzić? Koniecznie dajcie znać!
beGLOSSY Beauty Factory moje podsumowanie pudełka wrzesień 2017

14:01

beGLOSSY Beauty Factory moje podsumowanie pudełka wrzesień 2017

Wrześniowy beGLOSSY według mnie pobił wcześniejsze edycje. Poprzednie też były ciekawe, ale zdecydowanie to jego zawartość najbardziej przypadła mi do gustu. W box-ie znalazło się aż pięć pełnowymiarowych kosmetyków i jedna miniatura, która jest prezentem. Jak dla mnie jest to box idealny na rozpoczęcie jesieni.

Zobaczcie same, co znalazło się w środku!

beglossy wrzesien 2017 beauty factory


1. NEONAIL Termiczny lakier hybrydowy
Cena: 29,90zł/6ml - produkt pełnowymiarowy 

Kolor jaki do mnie trafił to Grape Groove. Jak już wspominałam za hybrydami nie przepadam. Jednak ten lakier jest świetny i myślę, że sporo w tej kwestii może się zmienić. Kto wie może hybrydy zagoszczą u mnie na stałe? Jeśli jesteście ciekawe jak wygląda na paznokciach zapraszam tutaj. 

beglossy wrzesien 2017 beauty factory

2. BELLEZA CASTILLO Maseczka do twarzy w płachcie Edge Cutimal Tiger Anti-Wrinkle Mask 
Cena: 16,90zł/1szt - produkt pełnowymiarowy 

Maseczki w płachcie są dalej na topie. Bardzo je lubię i fajnie, że po raz kolejny pojawia się w beGLOSSY. W moim box-ie zmalałam tygryskową wersję przeciwzmarszczkową. Co prawda zmarszczek jeszcze nie mam, ale lepiej zapobiegać niż leczyć. Maseczka prawie nie pachnie, jest dobrze nasączona esencją, a podczas aplikacji dobrze trzyma się na twarzy. 

beglossy wrzesien 2017 beauty factory

Długo zastanawiałam się czy pokazać się z maseczką na twarzy, ale zaryzykuje może nikt nie umrze na zawał :) 


W innych box-ach znalazły się takie zwierzątka jak: rozjaśniający kotek, nawilżająca owieczka i regenerująco-odżywcza świnka.


3. PANTENE 3 Minute Miracle
Cena: 14,99zł/200ml 

Odżywka Pantene Pro – V 3 Minute Miracle stosowana w codziennej pielęgnacji, w ciągu zaledwie 3 minut naprawia uszkodzenia włosa, powstałe przez ostatnie 3 miesiące, pozostawiając włosy odżywione i pełne blasku. Innowacyjna formuła równomiernie rozprowadza się na całej długości włosów, dzięki czemu są one silniejsze i zdrowsze. Pantene Pro – V 3 MM zawiera aż dwa razy więcej składników odżywczych niż pozostałe odżywki Pantene, dlatego włosy są doskonale wygładzone i lśniące. Maskę będziesz mogła sprawdzić zgarniając zestaw kosmetyków w konkursie na moim facebook'u i instagramie

beglossy wrzesien 2017 beauty factory
























4. SYLVECO Pomadka do ust brzozowa
Cena: 9,95zł-10,50zł/4,6 g 

Brzozowa pomadka ochronna z betuliną jest hypoalergiczna i zawiera tylko naturalne składniki. Masło Shea (karite) i masło kakaowe wygładzają i uelastyczniają usta, natomiast olej sojowy, jojoba i wiesiołkowy nawilżają je oraz zapobiegają ich wysychaniu i pękaniu. Pomadka stanowi doskonałą barierę ochronną przed mrozem, wiatrem i promieniami słonecznymi. Aktywny składnik - betulina - działa kojąco i regenerująco na wszelkie podrażnienia, łagodzi objawy opryszczki. Jeśli chodzi o pomadkę to pierwsze co rzuciło mi się w oczy to jej naturalny skład. W internecie znalazłam raczej przychylne opinie, więc przyszła użytkowniczka będzie z niej na pewno zadowolona. Pomadkę będziesz mogła sprawdzić zgarniając zestaw kosmetyków w konkursie na moim facebook'u i instagramie

beglossy wrzesien 2017 beauty factory
























5. BARNANGEN All Over Rescue Body Balm
Cena: 34,99zł/200ml

Bardzo ucieszyłam się z tego kremu do ciała. Jest idealny na zimne dni, a w dodatku przepięknie pachnie! Oboje z mężem lubimy takie kosmetyki. Faceci nie mówią o tym wprost, ale tak naprawdę lubią ładnie pachnące kosmetyki zupełnie jak my. Z ta marką mam styczność po raz pierwszy, dlatego ciesze się jeszcze bardziej. Sam krem jest bardzo gęsty i tłusty, dobrze się wchłania i pozostawia skórę gładką i pachnącą. U nas sprawdza się jako uniwersalny krem rodzinny.

beglossy wrzesien 2017 beauty factory

6. URIAGE Dermatologiczny żel do mycia twarzy i ciała
Cena: 63zł/500ml - prezent 


Na co dzień nie używam żelu do mycia twarzy, jednak sięgam po niego co jakiś czas, po nim naprawdę czuję, że moja twarz jest czysta. Markę Uriagę znam i lubię, dlatego ten kosmetyk bardzo mnie uciszył. Żel ładnie pachnie, jest wydajny, co ważne jest delikatny i nie podrażnia oczu jak podobne produkty. 

beglossy wrzesien 2017 beauty factory


Tak oto prezentuje się zawartość wrześniowego pudełka beGLOSSY - BEAUTY FACTORY! Czy Wam również podoba się jego zawartość? Dla mnie jest świetna. Dzięki tym kosmetykom zadbamy o nawilżenie i regenerację włosów, skóry i ust, którego każdy z nas potrzebuje jesienią.

A tu możecie zamówić swój box:
banner ogolny Banner 750 x 100
Termiczne lakiery hybrydowe Neo Nail - jeden kolor to zdecydowanie za mało!

06:28

Termiczne lakiery hybrydowe Neo Nail - jeden kolor to zdecydowanie za mało!

Jakiś czas temu na rynku pojawiła się nowość jeśli chodzi o manicure hybrydowy. Mowa o lakierach termicznych, które możecie znaleźć w ofercie marki NeoNail. Jak dla mnie te lakiery to wspaniała zabawa. Zresztą zobaczcie same!


Moda na manicure hybrydowy zapanowała na całego. Pewnie większość z Was wykonuje go sobie regularnie. Ja nie końca byłam zwolenniczką tej metody, ponieważ lubię zmiany, a jak same wiecie hybryda to trwała i odporna bestia. Wszystko zmieniło się za sprawą jednego lakieru. Jego kolory tak mnie zachwyciły, że od razu musiałam go mieć na paznokciach. 



Jeśli tak jak ja nie lubisz nudy i lubisz kiedy Twój lakier się zmienia to ten lakier na pewno Ci się spodoba. Lakier termiczny zmienia się pod wpływem różnicy temperatur. Ciemnieje, gdy jest zimno, jaśnieje gdy jest cieplej. Inny odcień ma kiedy jestem w domu, inny kiedy wyjdę na zewnątrz. Zmienia się też w zależności od tego czy mi samej jest ciepło czy zimno. Ten lakier naprawdę potrafi zaskakiwać! 


Termiczny lakier hybrydowy Grape Groove, to nowość 2017. Początkowa barwa dojrzałego winogrona, pod wpływem ciepła zmienia się w cukierkowy róż. To zdecydowanie mój faworyt.

A tak prezentuje się cała paleta kolorów:



Dodam tylko, że wszystkie zdjęcia prezentują ten sam lakier. To jak się zmienia robi wrażenie! Od ciemnego granatu po jasny róż bardzo często jest to efekt ombre w różnych kombinacjach.



I jak się Wam podoba taka kolorystyka? Co sądzicie o lakierze, który zmienia kolor? A może znacie lakiery termiczne i już je testowałyście? Koniecznie dajcie znać :)